Kosmetyki bez cierpienia: jak je znaleźć?

Testowanie kosmetyków na zwierzętach to jeden z tematów, który wywołuje w nas bardzo silne emocje. O ile przy eksperymentach medycznych na szali jest zdrowie człowieka, o tyle przy doświadczeniach związanych z kosmetyką – tylko jego uroda i próżność.

To dążenie do ciągłego podobania się jest jednak związane z wieloma ofiarami poniesionymi przez zwierzęta. Na stronach organizacji ekologicznych można znaleźć makabryczne zdjęcia z królikami, którym wypalono oczy substancjami chemicznymi, psy z pokaleczoną skórą… Jednak coraz więcej osób stara się zmienić używane kosmetyki na takie, które nie były testowane na zwierzętach. Niestety, nie zawsze jest to łatwe. Jak dotrzeć do produktów, których stworzenie nie przyczyniło się do niczyich cierpień?

Na temat testów na zwierzętach bardzo łatwo znaleźć informacje: niestety, zazwyczaj nie są to dane rzetelne i sprawdzone. Często na internetowych forach poświęconych temu problemowi znajdują się informacje o oparte na słowach, które  wypowiedziała koleżanka kuzyna osoby, która kiedyś pracowała w znanej firmie X. Alternatywą jest wiara w informacje podawane przez producentów kosmetyków, które nie zawsze formułowane są w czytelnej formie.

testyJednym z drogowskazów na drodze do poszukiwania prawdy o doświadczeniach na zwierzętach, może być obowiązujące prawo. Przepisy obowiązujące w Unii Europejskiej od 11 marca 2009 r. zakazują takich testów. W naszym kraju ten problem reguluje ustawa z dnia 21 stycznia 2005 r., a konkretnie podpunkt 3 artykułu 5, który stwierdza, że „zabrania się przeprowadzania doświadczeń w celu testowania kosmetyków lub środków higienicznych”. Informacje liczbowe o testach można znaleźć w corocznym Raporcie o liczbie zwierząt wykorzystanych do celów doświadczalnych publikowanym przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Dane z 2008 roku potwierdzają, że żadne zwierzę nie zostało użyte przy badaniach produktów kosmetycznych i toaletowych.

Tyle legislatorzy. Pierwszy rzut oka na przepisy wydaje się przynosić satysfakcję: świetnie, mogę używać dowolnych kosmetyków, bo i tak wszystkie są cruelty-free. Koniec problemu. Czy rzeczywiście? Niestety, prawda nie jest taka różowa.

Dokładna interpretacja przepisów wykazuje, że tak naprawdę możemy być pewni tylko kosmetyków, których składniki były testowane po 11 marca 2009, czy – w przypadku firm polskich – 21 stycznia 2005. Kosmetyki mają często bardzo długie okresy ważności i na pewno produkty testowane na zwierzętach będą w sprzedaży jeszcze przez kilka lat.

Jednak kryterium daty wyprodukowania to nie wszystko. Kolejnym problemem jest fakt, że zakaz dotyczy testowania gotowych kosmetyków, ale nie ich komponentów. Nie wiadomo, czy substancje wchodzące w skład danego produktu nie były testowane na zwierzętach. Tych składników prawo nie dotyczy, nie wiadomo również, pod jaką nazwą szukać ich w Raporcie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Czy mogą to być „Oceny toksykologiczne i inne oceny bezpieczeństwa”? A może pojemna rubryczka z napisem „Inne”? Niektóre kosmetyki rejestrowane są zresztą przez ich producentów jako leki, co pozwala na dowolne testy na zwierzętach.

Podział poszczególnych doświadczeń zresztą nie jest ścisły, składnik, który testowany jest pod kątem stosowania w przemyśle albo gospodarstwie domowym (a w tym wypadku testy są już przeprowadzane) równie dobrze może znaleźć się w kosmetykach.

Wszystkie doświadczenia na zwierzętach dzielone są na pięć grup, oznaczonych kolejno: liczbami 1, 2, 3 i 4 oraz znakiem X. Tylko doświadczenia stopnia 1 to tzw. procedury nieinwazyjne, podczas których nie zadaje się żadnego cierpienia. W 2008 roku w Polsce do doświadczeń wykorzystano 248192 zwierząt biorących udział w 14280 testów z czego 3956 kwalifikowało się do stopnia 4, a 74 do stopnia X.

Stopień 4 to procedury „powodujące silny ból lub stres i nieodwracalne uszkodzenie ciała lub funkcji psychicznych”. Może to być na przykład wywołanie choroby popromiennej, usunięcie ważnych dla życia tkanek w ilości uniemożliwiającej normalne funkcjonowanie albo poważne okaleczanie zwierząt i następnie przywracanie im świadomości. Stopień X, najwyższy, obejmuje procedury „powodujące skrajne cierpienia” (dosłowny cytat z raportu Ministerstwa): głodzenie, trucie, wywoływanie ostrych psychoz… Nie wiadomo dokładnie, jakie doświadczenia wymagały aż takiego stopnia cierpienia zwierząt. Ale musimy mieć świadomość, że jeśli w naszych kosmetykach znajduje się komponent który testowano na zwierzętach, niemal na pewno wiązał się z ich bólem i śmiercią (stopień 1 obejmuje mniej niż 10% doświadczeń).

kosmetyki

Jak zatem mieć pewność, że produkcja kosmetyku, który chcemy kupić, nie była okupiona cierpieniem zwierząt? Producent powinien umieścić na opakowaniu czytelną informację na ten temat.

Powinniśmy uważać na logo króliczka: właściwe oznaczenie „kosmetyk nie testowany na zwierzętach” to królik w trójkącie, lecz wielu producentów umieszcza przekształcone oznaczenie bez żadnej informacji – wówczas nie możemy być pewni, czy rzeczywiście nabywamy produkt cruelty-free.

Listy firm testujących i nie testujących kosmetyki na zwierzętach prowadzi wiele organizacji ekologicznych: przykładem może być np. PETA. Na jej stronie internetowej (pod adresemhttp://search.caringconsumer.com) znajduje się obszerny wykaz obu typów przedsiębiorstw.

Zdrowe drugie śniadanie

W szkolnym sklepiku można znaleźć wiele interesujących rzeczy: kolorowe gumy do żucia, słodkie bułki napakowane po brzegi budyniowatym nadzieniem, kusząco szeleszczące paczki chipsów. Sklepik jest epicentrum szkolnego życia, zwłaszcza podczas długiej przerwy, gdy tłoczą się przy nim rozwrzeszczani uczniowie z drobnymi od rodziców w garściach. A potem odchodzą od okienka z łupem: słodyczami i solonymi przekąskami. Pochłaniają kalorie, sól, tłuszcze, konserwanty i sztuczne barwniki nieświadome wpływu, jaki będzie to miało na ich rozwijający się organizm. Co gorsza, nie myślą o tym albo nie chcą myśleć także dorośli, którzy wręczyli swoim pociechom rano pieniądze na drugie śniadanie, rozgrzeszając się tym prostym aktem z nieprzygotowania posiłku własnoręcznie. Niestety, młody organizm potrzebuje budulca o wiele lepszego niż ten, który dostarczy „śmieciowe jedzenie” kupowane w szkolnym sklepiku czy też w jednym z popularnych automatów z przekąskami.

Drugie śniadanie odgrywa bardzo ważną rolę w codziennym jadłospisie – to dzięki niemu dziecko ma siłę na resztę dnia w szkole, potrafi skoncentrować się na zajęciach i wykonywać ćwiczenia fizyczne na w-fie. Duże odstępy między posiłkami powodują, że spada zawartość glukozy we krwi, co z kolei prowadzi do zmęczenia, obniżonej sprawności i koordynacji ruchowej, oraz problemów z koncentracją uwagi.

Jeśli chcemy właściwie zadbać o dziecko, jego zdrowie i sylwetkę a także pragniemy mu dostarczyć energii niezbędnej do spędzenia dnia w szkole, musimy przygotować dobre, pożywne śniadanie, które – co ważne – mały uczeń będzie chciał zjeść. Nie oznacza to bynajmniej godziny spędzonej w kuchni – wystarczy odrobina pomysłowości, odpowiednie pozycje na liście zakupów, i – co nie mniej ważne – poczucie estetyki.

Co na drugie śniadanie?

Dietetycy zalecają, aby ten posiłek dostarczał ok. 10 – 15% dziennego zapotrzebowania na energię co odpowiada od 175 do 380 kcal w zależności od płci, wieku i aktywności fizycznej.
Najważniejsze składniki, jakich potrzebuje młody, rozwijający się organizm, to: pełnowartościowe białko, witaminy z grupy B, wapń, żelazo, jod, cynk, a przede wszystkim, odpowiednie kwasy tłuszczowe, zwłaszcza z grupy omega-3 (są one niezbędne do prawidłowego funkcjonowania mózgu). To wskazówki, które trzeba uwzględnić przy doborze produktów przy drugie śniadanie.

kanapkaKrólem produktów śniadaniowych od wielu lat są kanapki. Można je przyrządzić łatwo i szybko, są też poręczne do zjedzenia na stojąco, gdy nie dysponujemy stołem ani sztućcami. Ta potrawa doczekała się tysiąca wariacji – spośród nich wybierzmy te, które są i smaczne, i zdrowe.

Podstawę kanapki powinno stanowić pieczywo pełnoziarniste. Cechuje się ono dużą zawartością błonnika, który skutecznie syci i zapobiega otyłości, a także witamin i pierwiastków – zawiera np. 4 razy więcej magnezu niż wypieki z jasnej, całkowicie oczyszczonej mąki. Nie wszystkie dzieci są przyzwyczajone do smaku pełnoziarnistego pieczywa, dlatego warto je wprowadzać do diety stopniowo, zastępując na początku jasne wypieki pieczywem z mieszanej mąki, żeby ostatecznie wprowadzić pełnoziarniste.

Obowiązkowym elementem kanapki jest tzw. smarowidło – tradycyjnie dwoma podstawowymi produktami do smarowania kromek w polskiej kuchni są margaryna i masło. Od wielu lat trwa spór pomiędzy zwolennikami obydwu opcji, lecz obecnie dietetycy zalecają raczej drugie rozwiązanie (wyjątkiem jest dieta osób cierpiących na choroby układu krążenia). W maśle znajdziemy łatwo przyswajalny tłuszcz, a także witaminy: A, D, E i K oraz kwas foliowy a także kwasy omega-3. Margaryna nie zawiera cholesterolu w czystej postaci, lecz za to są w niej obecne szkodliwe dla zdrowia izomery trans, czyli szkodliwe kwasy tłuszczowe, które przyczyniają się do wzrostu cholesterolu w organizmie.

Zamiast margaryny i masła mamy jednak do wyboru wiele innych możliwości. Zdecydowanie należy odrzucić słodkie kremy do pieczywa, zawierające mnóstwo tłuszczu i cukru. Za to szybko i małym kosztem można sporządzić własnoręcznie pastę kanapkową:

Pasta czosnkowa – wystarczy rozetrzeć 2 –3 ząbki czosnku z solą i masłem lub twarożkiem. Jest nie tylko smaczna, ale także zdrowa: czosnek to wspaniałe naturalne lekarstwo działające przeciwgrzybicznie i przeciwbakteryjnie i uodparniające – co ma ogromne znaczenie zwłaszcza w „sezonie przeziębieniowym”- jesienią czy wczesną wiosną.

Pasta z cieciorki – ta mało znana roślina ma bardzo niski indeks glikemiczny, co sprawia, że nie powoduje ona skoków cukru we krwi a jej spożycie zapobiega uczuciu głodu. Żeby sporządzić z niej pastę, trzeba ją odpowiednio przygotować – namoczyć dzień wcześniej, a po namoczeniu 2 godziny gotować. Powstałą w ten sposób papkę można utrzeć z oliwą z oliwek, ziołami, czosnkiem, cebulą, itp.

Co włożyć do środka kanapki? Tu naprawdę mamy olbrzymie pole do popisu, żeby skomponować dziesiątki różnych wersji smakowych, nie tylko zdrowych, ale także apetycznych.
W kanapce na pewno powinny znaleźć się warzywa – bogate źródło błonnika i witamin. I to nie w ilościach stosownych raczej dla przyprawy, lecz jako pełnowartościowy składnik. Najlepiej stosować gruntowe warzywa sezonowe – są one najzdrowsze, zawierają najmniej szkodliwych substancji i konserwantów (podczas gdy tzw. nowalijki często są hodowane z użyciem dużych ilości niebezpiecznych dla zdrowia nawozów azotowych). Przed umieszczeniem na kromce dokładnie myjemy je i osuszamy, żeby kanapka nie rozmiękła – a jeśli to możliwe, nie obieramy ze skórki, w której znajduje się najwięcej cennych substancji. Smacznym i zdrowym roślinnym dodatkiem do kanapki mogą być: rzodkiewki, pomidory, sałata, ogórki, cebula, biała rzodkiew, szczypiorek, koperek…

Jednym z popularniejszych zazwyczaj dodatków jest wędlina – lecz mimo, że tradycyjnie uznawane za pożywne, przetwory mięsne mogą zawierać mnóstwo konserwantów i wypełniaczy. Obecnie normą w polskim przemyśle masarskim jest uzyskiwanie z 1 kg mięsa 1,7 kg wędlin – resztę stanowią różnego rodzaju sztuczne dodatki, które niekoniecznie muszą mieć pozytywny wpływ na nasze zdrowie – przykładem są ostatnie wyniki badań Word Cancer Research Fund, z których wynika, że spożywanie przetworzonego mięsa przyczynia się do rozwoju nowotworów przewodu pokarmowego. Dlatego lepiej porzucić wędliny na przykład na korzyść sera czy przetworów sojowych – te produkty również są bogate w białko i o wiele zdrowsze.

Dobrym uzupełnieniem kanapek jako podstawy śniadania są owoce. To dodatek cenny szczególnie w okresie, gdy konieczne jest wzmocnienie odporności dziecka – naturalna witamina C jest o wiele lepiej przyswajana niż ta podawana w tabletkach. Owoce są ponadto źródłem łatwo przyswajalnych węglowodanów, które dostarczą energii potrzebnej do spędzenia długiego dnia w szkole.

Podobnie jak w wypadku warzyw, najlepiej kupować owoce sezonowe (najwartościowsze są oczywiście te z własnego lub zaprzyjaźnionego ogródka, co do których mamy pewność, że wyrosły bez użycia pestycydów).
W pudełku na drugie śniadanie możemy umieścić:

  • owocejabłko (najlepiej ze skórką) – jeśli jest duże, można pokroić je w ćwiartki i wydrążyć gniazdo nasienne, jeśli nie – podać w całości
  • banany
  • mandarynki lub pomarańcze – aby ułatwić dziecku obranie skórki, warto wcześniej naciąć ją nożykiem
  • śliwki, morele, winogrona, wiśnie – trzeba je umieścić w osobnym pudełeczku
  • gruszki – lepiej wybierać twardsze i niezbyt soczyste, żeby dało się je komfortowo zjeść
  • orzechy lub migdały

Owoce możemy pokroić wcześniej, ale wtedy warto skropić je delikatnie cytryną, żeby nie zbrązowiały.

Drugie śniadanie powinno zawierać także coś do picia. Najzdrowszym wyborem jest woda mineralna, która dostarczy dziecku składników mineralnych i pomoże w wypłukaniu toksyn z organizmu. Żeby podnieść jej walory smakowe, można dodać świeżo wyciśnięty sok z cytryny lub kilka listków świeżej mięty.
Zamiast wody można dać dziecku napój owocowy – lecz nie może to być tzw. kartonik. Najlepiej przygotować świeży sok samemu, a jeśli nie mamy tej możliwości, nabyć tzw. sok jednodniowy.

Opakowanie

Według popularnego powiedzonka „najbardziej liczy się zawartość”. Niestety, nie we wszystkich przypadkach jest to prawda – a już zwłaszcza jeśli chodzi o przygotowanie odpowiedniego opakowania na śniadanie do szkoły. Nikt przecież nie chciałby zjeść pokruszonych kanapek czy rozgniecionych owoców. Dlatego na posiłek dla dziecka trzeba przygotować estetyczne, najlepiej plastikowe (żeby dało się łatwo umyć) pudełeczko, wykonane z materiału dopuszczonego do kontaktu z żywnością – tzw. lunchbox. Najlepiej, jeśli dziecko samo je wybierze – stanie się ono dodatkową zachętą do spożywania drugich śniadań.

Codziennie po powrocie dziecka ze szkoły trzeba je dokładnie wyczyścić i umyć gorącą wodą oraz detergentem, żeby nie dopuścić do rozwoju bakterii czy pleśni.

Problem z niejadkiem

dzieckoPrzygotowanie zdrowego śniadania to jednak tylko połowa sukcesu. Drugą będzie skłonienie naszej pociechy, żeby zechciała je zjeść. Przejście na zdrowy tryb odżywiania się po miesiącach kupowania słodkich, niezdrowych produktów może być dla niej trudne – ale nie niemożliwe.

Współpraca pomaga. Dobrym pomysłem jest zaangażowanie dziecka w przygotowania śniadaniowe. Możecie wspólnie ustalić listę produktów, które pociecha lubi, i wybrać z niej te najzdrowsze. Dobrze będzie, jeśli sama też weźmie udział np. w robieniu kanapek – posmaruje pieczywo pastą czy pokroi warzywa. Wówczas będzie czuło się współautorem takiego posiłku i na pewno zje go z większą chęcią.

Liczy się fantazja – chociaż zdrowa żywność powszechnie kojarzy się z szarawymi, mdło smakującymi produktami, warto udowodnić dziecku, że tak nie jest. Dlatego posiłki powinny zawierać dużo kolorowych dodatków (warzyw, past, serów) i za każdym razem muszą być nieco inne, tak, aby monotonia się nie znudziła.

Tłuszcz, który odchudza

Do czego może nas doprowadzić spożywanie dużych ilości tłuszczów? Większość z nas po takiej diecie spodziewałaby się znacznego przybrania na wadze i rozlicznych chorób, między innymi układu krążenia. Tymczasem istnieje tłuszcz, który, choć to brzmi niezwykle, powoduje chudnięcie – to olej kokosowy.

O efektach jego działania, które wydają się paradoksalne, przekonali się kilkadziesiąt lat temu farmerzy w Stanach Zjednoczonych. Chcąc aby ich trzoda chlewna przybrała na wadze, zaczęli dodawać w dużych ilościach olej kokosowy do jej karmy. Ku ich zaskoczeniu, świnie nie tylko nie utyły, ale nawet pozbyły się zgromadzonej w organizmie tkanki tłuszczowej.

kokosTo nietypowe zjawisko wynika ze specyficznej, różniącej się od zawartych w pozostałych tłuszczach spożywczych budowy kwasów wchodzących w skład oleju kokosowego. 98% tłuszczów, które spożywamy, zbudowanych jest z bardzo dużych cząsteczek, zawierających 18 i więcej atomów węgla. Aby mogły one zostać  przyswojone przez organizm, muszą zostać rozbite na mniejsze części, które są transportowane wraz z krwią do tkanek, w których się odkładają, przyczyniając się do wzrostu poziomu cholesterolu i otyłości. Tymczasem kwasy tłuszczowe znajdujące się w oleju kokosowym mają łańcuchy średniej długości, składających się z 8, 10 lub 12 atomów węgla. Cząsteczki tej wielkości nie muszą być dzielone na mniejsze fragmenty – trafiają one bezpośrednio do komórek, gdzie zostają spalane, zamieniając się na czystą energię. Dzięki temu spożywając olej kokosowy, nie tylko nie stajemy się bardziej otyli, ale wręcz chudniemy. Do tego dzięki specyficznemu metabolizmowi jego kwasów tłuszczowych mamy mnóstwo dodatkowej energii.

Amerykańscy naukowcy w celu potwierdzenia energetycznych właściwości kwasu tłuszczowego przeprowadzili doświadczenie na myszach. Zwierzęta biorące udział w teście dostawały dwa rodzaje karmy: normalną i wzbogaconą o olej kokosowy. Codziennie umieszczano zwierzęta w basenie z silnym prądem wodnym i mierzono czas, po którym myszy będą na tyle wyczerpane, że walka z nurtem przekroczy ich siły. Na początku trwającego 6 tygodni testu różnice były nieznaczne, lecz pod koniec eksperymentu przekonano się, że gryzonie karmione olejem kokosowym podejmowały próby ratunku na długo po tym, jak ich towarzysze stracili siły. Tłuszcz z orzechów kokosowych działa więc jako swego rodzaju naturalny środek energetyzujący, którym można z powodzeniem zastąpić różnego rodzaju sztuczne suplementy. Dodatkową korzyścią z wprowadzenia tego produktu do diety jest fakt, że organizm, któremu dostarcza się tak efektowny środek, nie będzie odczuwał zapotrzebowania na słodkie przekąski.

kokosowyOlej kokosowy ma właściwości przywracające prawidłowy metabolizm – co przyczynia się do redukcji nadwagi spowodowanej złą przemianą materii. Z eksperymentu badającego tempo przemiany materii wynika, że spożycie produktów zawierających średnie łańcuchy kwasów tłuszczowych powoduje co najmniej sześciokrotne przyspieszenie metabolizmu w stosunku do produktów w skład których wchodziły długie łańcuchy.
Olej kokosowy jest do tego stopnia skuteczny w przyspieszaniu metabolizmu, że nie tylko pomoże zachować smukłą sylwetkę, lecz także przyspieszy usuwanie tłuszczów już zmagazynowanych w organizmie w postaci tkanki tłuszczowej. Poprawa przemiany materii będzie skutkować nie tylko wzrostem energii, lecz także dodatkowo zwiększeniem poziomu odporności.

Cechą, która przesądza o dobroczynnym wpływie oleju kokosowego na sylwetkę, jest jego niska, w porównaniu do innych olejów, kaloryczność. 100 g tego produktu dostarcza 680 kcal, podczas gdy w 100 g pozostałych olejów znajdziemy aż 900 kcal.

Zastąpienie używanych dotychczas tłuszczów olejem kokosowym to zatem pierwszy krok w kierunku szczupłej sylwetki. Przykładem dla wszystkich chcących pozbyć się zbędnych kilogramów może być jeden z autorów książek o dobroczynnych właściwościach kokosa. Nie chcąc bazować na czystej teorii, postanowił on przekonać się na własnej skórze, jakie efekty będzie miało zastąpienie olejem kokosowym wszystkich spożywanych tłuszczów. Wyeliminował z diety oleje roślinne, masło, margarynę… Poza tym nie dokonywał żadnych innych zmian w diecie, nie zaczął też prowadzić aktywniejszego trybu życia. Spadek wagi nie nastąpił wprawdzie szybko, ale był nieustanny – po 6 miesiącach „eksperymentator” był chudszy o prawie 10 kg.

Olej kokosowy jest o tyle uniwersalny, że można nim zastąpić nie tylko tłuszcze do smażenia, ale także masło czy margarynę. Dzięki temu dokonanie zmian w codziennej diecie nie będzie trudne. Wiele osób cierpiących na nadwagę marzy o cudownej pigułce która uczyni ich szczuplejszymi i wydają ogromne pieniądze na suplementy, które nie skutkują – tymczasem taka pigułka istnieje w naturze. Rośnie po prostu na palmie kokosowej.

Ekologiczne sprzątanie

Kiedy zabieramy się do porządków w domu, towarzyszy nam ogromna sterta różnego rodzaju środków do czyszczenia: do podłogi, do szyb, do drewna… Wszystkie mają oszałamiające zapachy i wspaniale się pienią. Może nie działają tak świetnie, jak w reklamie, ale jakoś da się za ich pomocą posprzątać. Zużywamy ich jednak dużo. Powstałe litry piany wylewamy do kanalizacji, plastikowe opakowania wyrzucamy do śmietnika i niespecjalnie przejmujemy się, co się z nimi dalej dzieje. Tymczasem efekty naszych porządków przetrwają długo – niestety, nie w naszym domu, gdzie po kilku dniach nie zostanie żaden ślad podjętego wysiłku – tylko w środowisku naturalnym.

Niemal wszystkie środki do czyszczenia zawierają detergenty. To tak powszechny składnik, że stał się już zamiennie stosowanym określeniem na tego typu produkty. Detergenty są syntetycznymi substancjami czyszczącymi nie zawierającymi mydła. Znajdziemy je w proszkach do prania, płynach do mycia naczyń, do szyb i wielu innych produktach z tak zwanej chemii gospodarczej. Kiedy po użyciu te środki znajdą się w kanalizacji, prawie niemożliwością jest usunięcie ich stamtąd, gdyż nie ulegają rozkładowi, a kiedy przedostaną się do wód ściekowych, przyczyniają się w wyniku zachodzących tam procesów beztlenowych do wydzielania substancji trujących – między innymi metanu i siarkowodoru. Szkodliwe substancje nie zostają tak po prostu zneutralizowane – krążą dalej w obiegu przyrodniczym, przedostając się do organizmów żywych, nie wyłączając naszych. Ludzkie ciało może je magazynować w wątrobie, tkance tłuszczowej i mięśniach, gdzie skumulowane, z czasem mogą przyczynić się do pojawienia groźnych chorób: skóry, układy nerwowego, wątroby – które rzadko łączymy z czymś tak z pozoru nieszkodliwym jak miło pachnące płyny do czyszczenia w kolorowych opakowaniach.

eko sprzątanieDetergenty są groźne nie tylko ze względu na długofalowe skutki dla środowiska naturalnego i dla nas. Często negatywne efekty ich działania są widoczne natychmiast – na wiele osób wpływają alergizująco. Podobnie mogą działać w przypadku małych dzieci, o szczególnie wrażliwym organizmie. Na rynku znajdziemy co prawda specjalne produkty do czyszczenia przeznaczone dla alergików, lecz zapewne przestraszą nas swoją ceną. Zdrowie jest jednak ważniejsze, dlatego wydajemy krocie na specjalne proszki, płyny do mycia czy spreje do czyszczenia. Nie zdajemy sobie sprawy, że za kilkanaście razy niższą kwotę moglibyśmy mieć dostęp do równie dobrych środków do sprzątania.

Gdzie znajdziemy takie specyfiki? Odpowiedź jest prosta – w każdej kuchni. Detergenty są stosunkowo młodym wynalazkiem. Przed nimi przez dziesiątki i setki lat nasze przodkinie używały specyfików powszechnie dostępnych w gospodarstwie. Tradycyjne sposoby są tanie, a o ich skuteczności mogliśmy się przekonać już w dzieciństwie, odwiedzając mieszkanie babci. Jedyne czego się obawiamy, to czasochłonność ich stosowania. Czy słusznie? Oczywiście mieszkanie nie posprząta się samo, ale przekonamy się, że porządki pójdą nam o wiele sprawniej. Być może nowoczesne detergenty wyglądają o wiele ładniej i mają przyjemniejszy zapach, ale przewaga leży zdecydowanie po stronie babcinych

Czym sprzątać?

Nasze nowe środki do sprzątania nie będą kosztować dużo. Żeby zaopatrzyć się w solidny zapas naturalnych czyszczących preparatów, wystarczy pięć złotych w portfelu. Za tą cenę kupilibyśmy małą buteleczkę płynu do czyszczenia nie najlepszej marki – ale w sklepie nie kierujemy się do półek ze środkami czystości, tylko na dział spożywczy.

W pobliżu butelek z olejem i oliwą powinien znajdować się ocet. Jedna butelka kosztuje ok. 1,5 zł. To uniwersalny środek świetnie rozpuszczający zanieczyszczenia, dobry zwłaszcza w połączeniu z sodą. Ją z kolei znajdziemy nieopodal proszków do pieczenia (także mogą okazać się przydatne) i zapachów do ciast. Jedna paczka kosztuje kilkadziesiąt groszy – można do koszyka wrzucić od razu kilka na zapas.

Do niektórych rodzajów zabrudzeń przyda się boraks – rodzaj związku chemicznego, fachowo określając: sól sodowa kwasu borowego. On też nie jest drogi (ok. 10 zł za kilogram) ale jego zdobycie może być małym problemem. Jeśli nie chcemy wybierać się do Tybetu lub Doliny Śmierci w Kalifornii, gdzie boraks występuje w postaci naturalnej jako kryształ, możemy zajrzeć na któryś z portali aukcyjnych (np. Allegro). Czasem można go także znaleźć w aptekach lub sklepach przemysłowych ze sprzętem do spawania, gdzie występuje jako topnik do lutowania twardego.

Bardzo dobrym, tanim i ekologicznym środkiem do sprzątania jest zwykłe szare mydło – obecnie już niestety rzadko spotykane. Można znaleźć je w osiedlowych drogeriach, małych supermarketach pod postacią szarej kostki w przezroczystym opakowaniu, z wytłoczonym na wierzchu wizerunkiem wielbłąda albo jelenia. W szarym mydle znajdują się naturalne oleje roślinne i potas, który jest chyba najtańszym środkiem skutecznie usuwającym brud. Skutecznie rozpuścimy nim tłuszcz, domyjemy zapuszczoną podłogę.

Sprzątanie czas zacząć

Kuchnia

To z reguły miejsce, gdzie czekają na sprzątacza największe wyzwania. Mamy tu brudną podłogę, pokrytą wieloma plamami niezidentyfikowanego pochodzenia. Podobnie wyglądają szafki. W stronę zlewu lepiej nie patrzeć – nie dość, że sterta talerzy prawie się wysypuje, to jeszcze stoi tam woda, bo zatkał się odpływ, a kran jest cały pokryty białymi plamkami z kamienia. Z otwartej lodówki snuje się smuga nieprzyjemnego zapachu. Całość zapowiada się na wiele godzin ciężkiego sprzątania z użyciem różnego rodzaju detergentów.

Tymczasem możemy sobie ułatwić życie, sięgając po babcine sposoby, tanie i ekologiczne. Kuchnia co prawda nie posprząta się sama, ale damy sobie z nią radę o wiele szybciej i zdrowiej. Nie musimy nawet zakładać gumowych rękawiczek.

Na pierwszy ogień idzie zlew. Do zatkanego odpływu wsypujemy pół szklanki sody i wlewamy szklankę octu. Po kilku minutach, gdy mieszanka przestaje się pienić, spłukujemy ją gorącą wodą. W razie potrzeby powtarzamy zabieg, zostawiając środek na noc. Aby wyczyścić zabrudzoną osadem armaturę, mieszamy ze sobą sobą sodę z octem w proporcji 2:1. Ta mieszanka doskonale czyści metal, usuwając rdzę i kamień – warto ją mieć w zapasie podczas sprzątania, gdyż przyda się także do czyszczenia metalowych uchwytów czy klamek.

Mając w planach zmywanie, warto samemu wyprodukować ekologiczny i skuteczny płyn do mycia naczyń. Do dwóch litrów ciepłej wody dodajemy 5 gram płatków mydlanych (jeśli nie kupimy ich w sklepie z chemią gospodarczą, możemy zetrzeć szare mydło na tarce), łyżkę octu i łyżkę sody oczyszczonej. Mieszamy dokładnie aż do całkowitego połączenia i umieszczamy w pojemniku z dozownikiem. Dobrze sprawdzi się też sama soda oczyszczona, która w połączeniu z gorącą wodą doskonale niszczy bakterie.

Męką podczas zmywania jest próba dokładnego domycia szeregu kubków z osadami po kawie czy herbacie. Zwykły płyn do mycia naczyń nie zmywa tych śladów łatwo, więc trzeba cierpliwie i długo szorować. Tymczasem wystarczy sięgnąć do szafki kuchennej po sól gruboziarniastą, żeby osady ustąpiły i dały się skutecznie usunąć.

Naczynia ze śladami spalenizny najpierw namaczamy w wodzie z solą, a potem szorujemy połówką ziemniaka. Przepalone i brudne ruszty z piekarników i kuchenek gazowych również muszą najpierw kilka godzin poleżeć w wodnej kąpieli. Następnie wyjmujemy je i dokładnie szorujemy ryżową szczotką, a na koniec spłukujemy wodą z octem. Kamienia z czajnika pozbędziemy się zaś, stawiając go na gazie i wlewając do środka butelkę octu – gotowanie przez 20 minut powinno wystarczyć, żeby osad odpadł.

A co zrobić z nieprzyjemnym zapachem z lodówki? Oczywiście najpierw trzeba usunąć źródło, przeglądając, czy nie zepsuł się któryś z przechowywanych produktów. Spleśniałe, nieświeże i przeterminowane artykuły spożywcze wyrzucamy. Wyciskamy kilka cytryn, które posłużą nam jako środek do mycia – przecieramy wnętrze lodówki maczanymi w nim wacikami. Aby dokończyć dzieła, wstawiamy na kilka godzin talerzyk z fusami po kawie.

Cytryna przyda się także do umycia kuchenki mikrofalowej. Tym razem nie wyciskamy soki, lecz kroimy owoc na plasterki i umieszczamy w miseczce z wodą, którą wstawiamy do środka mikrofali. Następnie włączamy ją na 2 minuty na najwyższą temperaturą – a potem wystarczy wyjąć miseczkę i przetrzeć wnętrze papierowym ręcznikiem. Patentem na szybkie odświeżenie jest natomiast wstawienie do środka kuchenki naczynia z esencją waniliową.

Brudną podłogę myjemy za pomocą szarego mydła. Miejsca, gdzie brud mocno wżarł się w fugi, można wyszorować proszkiem do pieczenia – nabieramy trochę na wilgotną szmatkę i przecieramy.

sprzątanie

Łazienka

Jeśli chodzi o stopień trudności sprzątania, łazienka dorównuje kuchni. Tu znajdują się wszelkiego rodzaju urządzenia sanitarne: wanna, WC, zlew, prysznic – a ściany i podłogę pokrywają połacie kafelków, które też trzeba wyszorować. Do tego jeszcze lustro. Potrzebny nam będzie duży zapas uniwersalnego proszku do szorowania. Nie musimy jednak kupować żadnego drogiego detergentu – wystarczy, że wymieszamy w równych proporcjach sodę oczyszczoną z proszkiem do pieczenia. Maczamy w niej lekko wilgotną ściereczkę i przecieramy zabrudzone powierzchnie, a następnie zmywamy wodą. Taką mieszanką doczyścimy nie tylko glazurę, lecz także wspaniale umyjemy całą ceramikę łazienkową.

Do czyszczenia armatury używamy tej samej mieszanki, którą stosowaliśmy w kuchni. Jeśli wokół kranów pojawiają się ciemne obwódki, przecieramy je ściereczką zanurzoną w gorącym occie lub soku z cytryny. Nie musimy się bać o emalię – ocet jej nie uszkodzi, w przeciwieństwie do wielu innych renomowanych środków do czyszczenia. Ocet jest zresztą środkiem na większość łazienkowych problemów ze sprzątaniem – po podgrzaniu możemy użyć go także jako odkamieniacza do toalety. Wlewamy płyn do muszli i pozostawiamy na pół godziny – powinno zadziałać. Osadzaniu się kamienia w WC zapobiegnie także wlanie raz na tydzień wrzątku do środka.

Uciążliwym problemem łazienkowym są stale brudne i zaparowane lustra. Doskonale doczyścimy je, także w tym przypadku używając octu. Żeby zapobiec potnieniu lustra, możemy lekko przetrzeć powierzchnie szmatką zwilżoną gliceryną. Glicerynowa powłoka nie będzie widoczna, lecz uniemożliwi osadzanie się wilgoci.

Sprzątanie jednak tylko częściowo rozwiązuje problem brudu w łazience. Nawet, jeśli dokładnie ją wyszorujemy, jeśli będzie w niej panować ciągła wilgoć, zlikwidowane bakterie szybko z powrotem się namnożą. Dlatego tak istotne jest, żeby w łazience było sucho. Możemy tego dokonać dzięki dobrej wentylacji i usuwaniu takich pożywek dla mikroorganizmów jak kłęby mokrych ręczników i ubrań na podłodze. W osuszaniu łazienki pomoże pochłaniacz wilgoci własnej roboty: do metalowej puszki wkładamy kilka brykietów węgla drzewnego (takiego jak do grilla). Następnie zamykamy puszkę i robimy w wieczku kilka otworów. Tak przygotowany pochłaniacz umieszczamy w łazience, wymieniając go co kilka tygodni.

Salon

To najbardziej reprezentacyjne z założenia pomieszczenie domu często musi pełnić kilka funkcji. Jest jednocześnie pokojem jadalnym i sypialnią, pomieszczeniem do pracy i do wieczornej rekreacji. Tętni życiem od rana do wieczora i ciągle pełno w nim ludzi. To centrum życia towarzyskiego w domu – a konsekwencją tego jest niestety wszechobecny brud. Ale na szczęście i tutaj, wraz z pomocą naturalnych środków można dokładnie posprzątać.

Czyszczenie zaczniemy od mebli. W naszych pokojach najczęściej można spotkać drewniane – lub w drewnianej okleinie. Jeśli zmatowiały i poszarzały, najlepiej zastosować mieszankę wody, octu i oliwy z oliwek w proporcjach 1:2:2. Przetarcie mebli zanurzoną w tym płynie ściereczką, sprawi, że drewno nabierze życia, a ślady po naczyniach (w tym utrapione „kółeczka” po kubkach z kawą i herbatą) znikną.

Jeśli na tapicerce mebli, wykładzinie lub dywanie pojawiły się tłuste plamy, można je usunąć za pomocą talku kosmetycznego, mąki lub sody oczyszczonej. Wystarczy posypać którymś z tych środków zabrudzone miejsca i poczekać kilka godzin aż tłuszcz się wchłonie, a następnie zebrać proszek odkurzaczem. Soda jest także dobrym środkiem na szybkie odświeżenie dywanu. Wystarczy rozsypać jej warstwę na 15 minut, a następnie wyczyścić odkurzaczem. Jeśli komuś zdarzyło się wylać na dywan kawę, najpierw trzeba osuszyć to miejsce ręcznikami papierowymi, a następnie kilka razy przyłożyć gazik nasączony spirytusem denaturowym i octem.

Po podłodze pora zająć się ścianami i tym, co na nich wisi. Dobrym środkiem do mycia luster i szyb jest ocet: dwie łyżeczki rozprowadzamy w dwóch litrach wody. Tą mieszankę nanosimy zwykłymi gazetami – one nadadzą szybom najlepszy połysk. Jeśli na ścianie wiszą obrazy w kosztownych, złoconych ramach, najlepiej odświeżyć je poprzez pocieranie przekrojonym, surowym ziemniakiem. W ten sposób da się także czyścić drewniane meble.

Wysprzątanemu, świeżemu salonowi możemy jeszcze dodać uroku poprzez unoszącą się w powietrzu przyjemną woń. Zamiast używać chemicznego odświeżacza, lepiej się jednak uciec do naturalnych środków. Naturalne potpourri nie tylko sprawi, że poczujemy ładny zapach, ale także ozdobi pokój. Dobrym naturalnym odświeżaczem powietrza będzie także spodek z octem winnym lub sokiem z cytryny. Zapachowe saszetki można także umieścić w szafie, gdzie trzymamy odzież lub inne tekstylia. Odpowiednio dobrana mieszanka nie tylko nada piękny zapach naszym rzeczom, ale także odstraszy mole. Tak zadziała na przykład lawenda lub goździki.

Wygodne i ekologiczne

czyszczenieSprzątanie wielu z nas uważa za jedną z najbardziej męczących czynności dnia codziennego. Pogląd ten wykorzystują reklamy, oferując mnóstwo produktów typu „dwa w jednym” albo „trzy w jednym” – uniwersalnych czyścików mających zwalczyć wszelki brud i bakterie. Do tradycyjnych sposobów często zniechęca nas konieczność uprzedniego przygotowania środków czystości, gdy tymczasem sklepowe zawsze są pod ręką. Na szczęście nie rezygnując z ekologii także możemy sobie przyrządzić uniwersalny środek do sprzątania, który będziemy mieć zawsze pod ręką.

Potrzebujemy:

  • kilku łyżek świeżo wyciśniętego soku z cytryny
  • łyżki boraksu
  • gorącej wody

Sok wraz z boraksem umieszczamy w spryskiwaczu do kwiatów, dopełniamy wodą. Dokładnie mieszamy – i mamy już gotowy środek. Używamy go, pryskając na brudną powierzchnię a następnie wycierając do sucha.

Własnoręcznie możemy także zrobić ekologiczne chusteczki do czyszczenia. Potrzebny nam będzie dosyć duży, plastikowy pojemnik z wieczkiem (dobry będzie taki używany do przechowywania żywności) a także rolka papierowych ręczników. Rolkę przecinamy na pół, a w wieczku robimy otwór na tyle szeroki, żeby móc wyciągać nasze chusteczki. Teraz do pojemnika wlewamy mieszankę złożoną z 3 łyżek sody oczyszczonej, 2 łyżek octu i soku z 2 cytryn rozpuszczonych w pół litrze wody. Umieszczamy przeciętą rolkę w środku, wyciągając końcówkę przez zrobioną szparę. Czekamy kilkanaście godzin, żeby mieszanka czyszcząca dobrze się wchłonęła – i już mamy własnoręcznie zrobione, a w dodatku zdrowe chusteczki do sprzątania.

Szczepić czy nie?

Szczepionki są uważane za jedno z największych osiągnięć medycyny. Od XVIII wieku, kiedy po raz pierwszy zastosowano je jako środek prewencyjny przeciwko ospie, uratowały setki istnień.

Z biegiem lat arsenał szczepionek stawał się obszerniejszy. Coraz więcej z nich zaczęto aplikować w ramach standardowych procedur medycznych, część stosując już u niemowląt. Obecnie wachlarz dostępnych szczepień jest naprawdę szeroki. Część z nich jest obowiązkowa – każde dziecko, którego stan zdrowia na to pozwala, musi z nich skorzystać pod groźbą kary przewidzianej przez ustawodawcę. Istnieje także wiele szczepień dodatkowych – płatnych, które mogą być stosowane u dzieci i ludzi dorosłych. W Internecie, na ścianach przychodni czy w kolorowych czasopismach można natknąć się na reklamy zachęcające do skorzystania z tej możliwości. Są takie materiały promocyjne, które starają się wyjaśnić problem od strony naukowej, wiele jednak bazuje na silnych emocjach, ukazując ewentualne straszne konsekwencje nie skorzystania z proponowanej szczepionki.

W dobie tak ogromnej powszechności szczepień wiele osób działa, zdawałoby się, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie szczepią swoich dzieci i sami unikają szczepień. Dlaczego?
Zwolennicy ruchu antyszczepionkowego tłumaczą swoje postępowanie tym, że w wielu wypadkach zastrzyk, który ma uchronić przed daną chorobą, może być od niej znacznie bardziej szkodliwy. Przyzwyczajeni do szczepień jako środka prewencyjnego, nie poddajemy w wątpliwość ich skuteczności. Tymczasem mogą one nie zadziałać – albo silnie zaszkodzić.

Może przy pierwszym zetknięciu się z tymi argumentami, wydają się one niewiarygodne. Warto jednak się z nimi zapoznać, gdyż wybierając: szczepić się czy nie – dokonujemy ważnego wyboru dla dobra naszego zdrowia. A świadomy i inteligentny wybór nie jest możliwy bez pełnej informacji.

Co siedzi w strzykawce

Czy wstrzyknęlibyśmy sobie dobrowolnie truciznę? A naszemu nowo narodzonemu dziecku? Odpowiedź w obydwu wypadkach wydaje się oczywista. Dlatego tak wielkie poruszenie wywołał list Marii Doroty Majewskiej, znanego neurobiologa, do Zarządu Polskiego Towarzystwa Wakcynologii. W swoim piśmie oświadczyła ona, że w wielu powszechnie stosowanych szczepionkach znajduje się thiomersal – bardzo toksyczny związek chemiczny zawierający rtęć. Profesor Majewska podaje, że można go znaleźć w preparatach stosowanych także w Polsce – i podaje listę:

  • strzykawkaEuvax (przeciwko żółtaczce typu B, produkcja koreańska) – 0,01 % thiomersalu
  • Engerix B (przeciwko żółtaczce typu B, produkcja Glaxo) – 0,005% thiomersalu
  • D.T.COQ (DTP, Sanofi) – 0,01 % thiomersalu
  • DTP (produkcja Biomed, Kraków) – 0,01 % thiomersalu
  • TETRAct-HIB (DTP+Hib) (Sanofi) – 0,01% thiomersalu
  • D – Szczepionka błonicza (Biomed) – 0.01% thiomersalu
  • DT – Szczepionka błoniczo-tężcowa (Biomed) – 0,01% thiomersalu
  • DTP – Szczepionka błoniczo-tężcowo-krztuścowa (Biomed) – 0,01% thiomersalu
  • Szczepionki przeciw grypie – 0,01 % thiomersalu

Czemu thiomersal jest tak groźny? Toksyczność zawartej w nim rtęci polega na niszczeniu błon biologicznych i łączeniu się z białkami organizmu. W ten sposób rtęć zakłóca wiele niezbędnych do życia procesów biochemicznych. Mimo, że szczepionki zawierające ten środek są tak groźne, lobbowanie koncernów farmaceutycznych uniemożliwiło wycofanie ich z rynku. Firmy produkujące preparaty z thiomersalem stanęły także na przeszkodzie prowadzeniu badań wiążących wprowadzenie na rynek szczepionek zawierających ten związek ze zwiększoną zachorowalnością na autyzm.
W środowisku medycznym list wywołał wiele skrajnych reakcji. Wiele osób zarzuca Marii Majewskiej niedokładność w badaniach i tworzenie spiskowych teorii, jednak każdy punkt zarzutów przedstawianych przez nią firmom farmaceutycznym i organizacjom ochrony zdrowia podparty jest licznymi odwołaniami do publikowanych dokumentów. Obok tego pisma nie sposób przejść obojętnie, a na pewno warto się z nim zapoznać.

Thiomersal to nie jedyne niebezpieczeństwo czyhające na nas w szczepionkach. Nawet jeśli nie zawierają one tego związku, ich aplikacja jest silnym wstrząsem dla organizmu. Znane większości z nas objawy to gorączka, zaczerwienienie, trudno gojąca się ranka w miejscu ukłucia. Reakcje te są nierzadkie nawet u osób, których organizm jest w pełni rozwinięty.
Obowiązujący w Polsce kalendarz szczepień przewiduje, że większość szczepionek stosowana jest już u bardzo małych dzieci. Ich systemy immunologiczne są o wiele bardziej wrażliwe, niż dorosłego. Kilkanaście wkłuć, których rezultatem jest umieszczenie w organizmie obcych szczepów bakterii, to dla nich ogromne obciążenie.

Rodzice w większości nie zadają sobie pytania, czy wszystkie szczepienia są zasadne. Ta kwestia jest jednak niezwykle istotna, czego przykładem może być historia Iana Gromowski.
Na stronach osób przeciwnym szczepionkom można często znaleźć link do strony stworzonej przez rodziców chłopca, zatytułowanej „Ian’s Voice”.

Opowieść, z którą zapoznaje się czytelnik strony, zaczyna się od wielkiej radości: państwu Gromowski urodziło się pierwsze dziecko, chłopczyk. Zmęczona, ale szczęśliwa mama trzyma w objęciach synka. Za kilka dni mają razem wrócić do domu. Jeszcze tylko kilka rutynowych zabiegów, w tym też szczepienia na żółtaczkę.

Ian otrzymuje zastrzyk. Chyba nie przyjął go dobrze – czerwienieje, robi się płaczliwy. Rodzice są zaniepokojeni, ale mają nadzieję, że chłopiec wydobrzeje. Tymczasem sprawa wygląda coraz gorzej: na stopach i rękach pojawia się czerwona wysypka, spada liczba płytek krwi. Lekarze nie wiedzą, co się dzieje. Przypadek nie jest łączony ze szczepionką. Dziecko szpikowane jest antybiotykami, po których czuje się jeszcze gorzej. Wygląda okropnie: wysypka przeradza się w krwawe wybroczyny, a jego brzuch rozdyma się i sinieje. Po czterdziestu siedmiu dniach chaotycznych prób leczenia Ian umiera.

Zrozpaczeni rodzice próbują dojść, co się stało. Dzięki ich desperacji udaje się ustalić, że przyczyną zgonu była prawdopodobnie wstrząs poszczepienny. Zadają pytanie – czy nie można było tego uniknąć? Żółtaczką typu B – tą, przeciwko której zaszczepiono Iana, podobnie jak szczepi się dzieci w Polsce – w pierwszym dniu życia, nie można się zarazić drogą kropelkową. Drogi zakażenia to kontakty seksualne z zarażonymi osobami, przetoczenia krwi oraz naruszenie ciągłości skóry skażonymi narzędziami. Jeśli matka nie jest nosicielką wirusa, prawdopodobieństwo, że niemowlę zarazi się żółtaczką, jest bardzo niskie. Jaki sens zatem ma szczepienie? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

Przypadki podważające zasadność ślepej wiary w szczepionki można znaleźć nie tylko w USA. „Gazeta Wyborcza” w 2006 roku zamieściła artykuł na temat nowego kalendarza szczepień. Najpoważniejszą zmianą była rezygnacja z drugiej, trzeciej i czwartej dawki szczepienia przeciwgruźliczego. Badania naukowe wykazały, że wcale nie zwiększają one odporności ponad to, co daje pierwsza dawka.

Sprawa nie byłaby tak bulwersująca, gdyby nie fakt, że jednoznaczne wyniki badań świat znał już od 2001 r. Pięć lat później poczwórną dawkę szczepionki stosował jeszcze tylko Kazachstan, Uzbekistan – i Polska. Dlaczego? Sprawa była prosta. Służba zdrowia dysponowała wielkimi zapasami preparatu używanego do szczepień. Koszty utylizacji  byłyby ogromne. Szczepionką postanowiono zatem „zutylizować” wstrzykując ją dzieciom.

Do wszelkiego rodzaju szczepionek dostępnych w użyciu należy zatem podchodzić krytycznie. Problemem są zwłaszcza preparaty do szczepień reklamowane w natrętny sposób przez firmy farmaceutyczne, które nie starają się odwołać do rozsądku, lecz do najsilniejszych uczuć – strachu o siebie i o bliskich. Dowiadujemy się zatem, że jeśli nasze dziecko zarazi się rotawirusami, będzie musiało spędzić długie dni pełne cierpienia w ponurym i odrapanym szpitalu – i być może czeka je śmierć. Jeśli my padniemy ofiarą grypy, również może się to skończyć tragedią. W obliczu tak przedstawionego zagadnienia łatwo wpaść w panikę i popędzić do przychodni w celu jak najszybszej aplikacji stosownej szczepionki. Nawet, jeśli przy kasie w aptece płacimy kilkadziesiąt albo kilkaset złotych, stwierdzamy, że zdrowie jest ważniejsze.

Jednak kupno drogiego preparatu i wstrzyknięcie go wcale nie musi uchronić przed chorobą. Szczepionka chroni przed jedną formą wirusów – tymczasem mikrobów wywołujących określone schorzenie może być wiele. Znamy osiem postaci rotawirusów i bardzo wiele mutacji grypy. Zaszczepienie się nie ratuje od choroby – wręcz przeciwnie – może spowodować, że organizm będzie osłabiony i nieprzygotowany do walki z atakującymi go drobnoustrojami.

Czy jakiekolwiek szczepienia mają zatem sens? W niektórych wypadkach statystyki świadczą wybitnie na ich korzyść.  Przykładem może być krztusiec. Przed wprowadzeniem obowiązkowych szczepień przeciwko tej chorobie w Polsce umierało 1000–1500 osób rocznie – głównie dzieci w wieku 0–4 lat. W latach siedemdziesiątych liczba ta spadła do 10.
Dyskusji nie podlega także fakt, że istnieją szczepionki ratujące życie – jak ta przeciwko wściekliźnie. Przed jej wynalezieniem przez Ludwika Pasteura pogryzienie przez wściekłego psa oznaczało śmierć w strasznych męczarniach. Z kolei ospę prawdziwą wyeliminowano całkowicie z powierzchni Ziemi właśnie dzięki szczepionkom. Nie można zatem całkowicie negować idei szczepień. O ile jednak twórcami pierwszych preparatów tego typu kierowała chęć poprawy zdrowia ludzkości, o tyle większość współczesnych dystrybutorów liczy na ogromne zyski finansowe. Dlatego przy zapoznawaniu z proponowanymi przez nich szczepionkami trzeba zachować dużą ostrożność.

Ucieczka przed zastrzykiem

Wybór: czy się szczepić czy nie, nie należy jednak w stu procentach do nas. Oprócz wielu szczepionek dodatkowych, które możemy wykonać we własnym zakresie i na własny koszt, istnieje długa lista tych, które dziecko lub osoba dorosła powinna otrzymać. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia: „Kto pomimo zastosowania środków egzekucji administracyjnej, nie poddaje się obowiązkowemu szczepieniu ochronnemu przeciwko gruźlicy lub innej chorobie zakaźnej albo obowiązkowemu badaniu stanu zdrowia, mającemu na celu wykrycie lub leczenie gruźlicy, choroby wenerycznej lub innej choroby zakaźnej,
podlega karze grzywny do 1.500 złotych albo karze nagany”. Rozporządzenie stwierdza także, że: „tej samej karze podlega, kto, sprawując pieczę nad osobą małoletnią lub bezradną, pomimo zastosowania środków egzekucji administracyjnej, nie poddaje jej określonemu w § 1 szczepieniu ochronnemu lub badaniu”.

szczepionkaUchylanie się od ustawowego obowiązku może mieć miejsce tylko wtedy, jeśli stan zdrowia pacjenta mającego poddać się szczepieniu nie pozwala na ten zabieg. Ta furtka wykorzystywana jest często przez  osoby nie chcące aplikować szczepionki sobie lub dziecku. Prywatna wizyta u lekarza i wynajdywanie rozmaitych dolegliwości pozwala odłożyć w czasie termin zastrzyku.

Przeciwnicy szczepionek wskazują, że na szkodliwe działanie tych preparatów najbardziej narażony jest młody organizm. Dlatego też starają się oni jeśli nie całkowicie uniknąć, to odwlec ten zabieg w czasie.

Całkowita negacja szczepionek nie wydaje się być może dobrym pomysłem. Jednak na pewno nie warto także bezkrytycznie przyjmować proponowanej listy tych zabiegów. Mają one zbyt duży wpływ na zdrowie, żeby je aplikować bez zastanowienia.
W batalii o szczepionki każda strona pilnuje swoich interesów: i służba ochrony zdrowia, która często stawia na rozwiązania tanie i wygodniejsze administracyjnie a nie korzystne dla pacjentów, i firmy farmaceutyczne, którym zależy przede wszystkim na zysku. My także powinniśmy bronić tego, co najcenniejsze: zdrowia. Dlatego każdą decyzję o szczepieniu musimy dokładnie rozważyć.