Szczepić czy nie?

Szczepionki są uważane za jedno z największych osiągnięć medycyny. Od XVIII wieku, kiedy po raz pierwszy zastosowano je jako środek prewencyjny przeciwko ospie, uratowały setki istnień.

Z biegiem lat arsenał szczepionek stawał się obszerniejszy. Coraz więcej z nich zaczęto aplikować w ramach standardowych procedur medycznych, część stosując już u niemowląt. Obecnie wachlarz dostępnych szczepień jest naprawdę szeroki. Część z nich jest obowiązkowa – każde dziecko, którego stan zdrowia na to pozwala, musi z nich skorzystać pod groźbą kary przewidzianej przez ustawodawcę. Istnieje także wiele szczepień dodatkowych – płatnych, które mogą być stosowane u dzieci i ludzi dorosłych. W Internecie, na ścianach przychodni czy w kolorowych czasopismach można natknąć się na reklamy zachęcające do skorzystania z tej możliwości. Są takie materiały promocyjne, które starają się wyjaśnić problem od strony naukowej, wiele jednak bazuje na silnych emocjach, ukazując ewentualne straszne konsekwencje nie skorzystania z proponowanej szczepionki.

W dobie tak ogromnej powszechności szczepień wiele osób działa, zdawałoby się, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie szczepią swoich dzieci i sami unikają szczepień. Dlaczego?
Zwolennicy ruchu antyszczepionkowego tłumaczą swoje postępowanie tym, że w wielu wypadkach zastrzyk, który ma uchronić przed daną chorobą, może być od niej znacznie bardziej szkodliwy. Przyzwyczajeni do szczepień jako środka prewencyjnego, nie poddajemy w wątpliwość ich skuteczności. Tymczasem mogą one nie zadziałać – albo silnie zaszkodzić.

Może przy pierwszym zetknięciu się z tymi argumentami, wydają się one niewiarygodne. Warto jednak się z nimi zapoznać, gdyż wybierając: szczepić się czy nie – dokonujemy ważnego wyboru dla dobra naszego zdrowia. A świadomy i inteligentny wybór nie jest możliwy bez pełnej informacji.

Co siedzi w strzykawce

Czy wstrzyknęlibyśmy sobie dobrowolnie truciznę? A naszemu nowo narodzonemu dziecku? Odpowiedź w obydwu wypadkach wydaje się oczywista. Dlatego tak wielkie poruszenie wywołał list Marii Doroty Majewskiej, znanego neurobiologa, do Zarządu Polskiego Towarzystwa Wakcynologii. W swoim piśmie oświadczyła ona, że w wielu powszechnie stosowanych szczepionkach znajduje się thiomersal – bardzo toksyczny związek chemiczny zawierający rtęć. Profesor Majewska podaje, że można go znaleźć w preparatach stosowanych także w Polsce – i podaje listę:

  • strzykawkaEuvax (przeciwko żółtaczce typu B, produkcja koreańska) – 0,01 % thiomersalu
  • Engerix B (przeciwko żółtaczce typu B, produkcja Glaxo) – 0,005% thiomersalu
  • D.T.COQ (DTP, Sanofi) – 0,01 % thiomersalu
  • DTP (produkcja Biomed, Kraków) – 0,01 % thiomersalu
  • TETRAct-HIB (DTP+Hib) (Sanofi) – 0,01% thiomersalu
  • D – Szczepionka błonicza (Biomed) – 0.01% thiomersalu
  • DT – Szczepionka błoniczo-tężcowa (Biomed) – 0,01% thiomersalu
  • DTP – Szczepionka błoniczo-tężcowo-krztuścowa (Biomed) – 0,01% thiomersalu
  • Szczepionki przeciw grypie – 0,01 % thiomersalu

Czemu thiomersal jest tak groźny? Toksyczność zawartej w nim rtęci polega na niszczeniu błon biologicznych i łączeniu się z białkami organizmu. W ten sposób rtęć zakłóca wiele niezbędnych do życia procesów biochemicznych. Mimo, że szczepionki zawierające ten środek są tak groźne, lobbowanie koncernów farmaceutycznych uniemożliwiło wycofanie ich z rynku. Firmy produkujące preparaty z thiomersalem stanęły także na przeszkodzie prowadzeniu badań wiążących wprowadzenie na rynek szczepionek zawierających ten związek ze zwiększoną zachorowalnością na autyzm.
W środowisku medycznym list wywołał wiele skrajnych reakcji. Wiele osób zarzuca Marii Majewskiej niedokładność w badaniach i tworzenie spiskowych teorii, jednak każdy punkt zarzutów przedstawianych przez nią firmom farmaceutycznym i organizacjom ochrony zdrowia podparty jest licznymi odwołaniami do publikowanych dokumentów. Obok tego pisma nie sposób przejść obojętnie, a na pewno warto się z nim zapoznać.

Thiomersal to nie jedyne niebezpieczeństwo czyhające na nas w szczepionkach. Nawet jeśli nie zawierają one tego związku, ich aplikacja jest silnym wstrząsem dla organizmu. Znane większości z nas objawy to gorączka, zaczerwienienie, trudno gojąca się ranka w miejscu ukłucia. Reakcje te są nierzadkie nawet u osób, których organizm jest w pełni rozwinięty.
Obowiązujący w Polsce kalendarz szczepień przewiduje, że większość szczepionek stosowana jest już u bardzo małych dzieci. Ich systemy immunologiczne są o wiele bardziej wrażliwe, niż dorosłego. Kilkanaście wkłuć, których rezultatem jest umieszczenie w organizmie obcych szczepów bakterii, to dla nich ogromne obciążenie.

Rodzice w większości nie zadają sobie pytania, czy wszystkie szczepienia są zasadne. Ta kwestia jest jednak niezwykle istotna, czego przykładem może być historia Iana Gromowski.
Na stronach osób przeciwnym szczepionkom można często znaleźć link do strony stworzonej przez rodziców chłopca, zatytułowanej „Ian’s Voice”.

Opowieść, z którą zapoznaje się czytelnik strony, zaczyna się od wielkiej radości: państwu Gromowski urodziło się pierwsze dziecko, chłopczyk. Zmęczona, ale szczęśliwa mama trzyma w objęciach synka. Za kilka dni mają razem wrócić do domu. Jeszcze tylko kilka rutynowych zabiegów, w tym też szczepienia na żółtaczkę.

Ian otrzymuje zastrzyk. Chyba nie przyjął go dobrze – czerwienieje, robi się płaczliwy. Rodzice są zaniepokojeni, ale mają nadzieję, że chłopiec wydobrzeje. Tymczasem sprawa wygląda coraz gorzej: na stopach i rękach pojawia się czerwona wysypka, spada liczba płytek krwi. Lekarze nie wiedzą, co się dzieje. Przypadek nie jest łączony ze szczepionką. Dziecko szpikowane jest antybiotykami, po których czuje się jeszcze gorzej. Wygląda okropnie: wysypka przeradza się w krwawe wybroczyny, a jego brzuch rozdyma się i sinieje. Po czterdziestu siedmiu dniach chaotycznych prób leczenia Ian umiera.

Zrozpaczeni rodzice próbują dojść, co się stało. Dzięki ich desperacji udaje się ustalić, że przyczyną zgonu była prawdopodobnie wstrząs poszczepienny. Zadają pytanie – czy nie można było tego uniknąć? Żółtaczką typu B – tą, przeciwko której zaszczepiono Iana, podobnie jak szczepi się dzieci w Polsce – w pierwszym dniu życia, nie można się zarazić drogą kropelkową. Drogi zakażenia to kontakty seksualne z zarażonymi osobami, przetoczenia krwi oraz naruszenie ciągłości skóry skażonymi narzędziami. Jeśli matka nie jest nosicielką wirusa, prawdopodobieństwo, że niemowlę zarazi się żółtaczką, jest bardzo niskie. Jaki sens zatem ma szczepienie? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

Przypadki podważające zasadność ślepej wiary w szczepionki można znaleźć nie tylko w USA. „Gazeta Wyborcza” w 2006 roku zamieściła artykuł na temat nowego kalendarza szczepień. Najpoważniejszą zmianą była rezygnacja z drugiej, trzeciej i czwartej dawki szczepienia przeciwgruźliczego. Badania naukowe wykazały, że wcale nie zwiększają one odporności ponad to, co daje pierwsza dawka.

Sprawa nie byłaby tak bulwersująca, gdyby nie fakt, że jednoznaczne wyniki badań świat znał już od 2001 r. Pięć lat później poczwórną dawkę szczepionki stosował jeszcze tylko Kazachstan, Uzbekistan – i Polska. Dlaczego? Sprawa była prosta. Służba zdrowia dysponowała wielkimi zapasami preparatu używanego do szczepień. Koszty utylizacji  byłyby ogromne. Szczepionką postanowiono zatem „zutylizować” wstrzykując ją dzieciom.

Do wszelkiego rodzaju szczepionek dostępnych w użyciu należy zatem podchodzić krytycznie. Problemem są zwłaszcza preparaty do szczepień reklamowane w natrętny sposób przez firmy farmaceutyczne, które nie starają się odwołać do rozsądku, lecz do najsilniejszych uczuć – strachu o siebie i o bliskich. Dowiadujemy się zatem, że jeśli nasze dziecko zarazi się rotawirusami, będzie musiało spędzić długie dni pełne cierpienia w ponurym i odrapanym szpitalu – i być może czeka je śmierć. Jeśli my padniemy ofiarą grypy, również może się to skończyć tragedią. W obliczu tak przedstawionego zagadnienia łatwo wpaść w panikę i popędzić do przychodni w celu jak najszybszej aplikacji stosownej szczepionki. Nawet, jeśli przy kasie w aptece płacimy kilkadziesiąt albo kilkaset złotych, stwierdzamy, że zdrowie jest ważniejsze.

Jednak kupno drogiego preparatu i wstrzyknięcie go wcale nie musi uchronić przed chorobą. Szczepionka chroni przed jedną formą wirusów – tymczasem mikrobów wywołujących określone schorzenie może być wiele. Znamy osiem postaci rotawirusów i bardzo wiele mutacji grypy. Zaszczepienie się nie ratuje od choroby – wręcz przeciwnie – może spowodować, że organizm będzie osłabiony i nieprzygotowany do walki z atakującymi go drobnoustrojami.

Czy jakiekolwiek szczepienia mają zatem sens? W niektórych wypadkach statystyki świadczą wybitnie na ich korzyść.  Przykładem może być krztusiec. Przed wprowadzeniem obowiązkowych szczepień przeciwko tej chorobie w Polsce umierało 1000–1500 osób rocznie – głównie dzieci w wieku 0–4 lat. W latach siedemdziesiątych liczba ta spadła do 10.
Dyskusji nie podlega także fakt, że istnieją szczepionki ratujące życie – jak ta przeciwko wściekliźnie. Przed jej wynalezieniem przez Ludwika Pasteura pogryzienie przez wściekłego psa oznaczało śmierć w strasznych męczarniach. Z kolei ospę prawdziwą wyeliminowano całkowicie z powierzchni Ziemi właśnie dzięki szczepionkom. Nie można zatem całkowicie negować idei szczepień. O ile jednak twórcami pierwszych preparatów tego typu kierowała chęć poprawy zdrowia ludzkości, o tyle większość współczesnych dystrybutorów liczy na ogromne zyski finansowe. Dlatego przy zapoznawaniu z proponowanymi przez nich szczepionkami trzeba zachować dużą ostrożność.

Ucieczka przed zastrzykiem

Wybór: czy się szczepić czy nie, nie należy jednak w stu procentach do nas. Oprócz wielu szczepionek dodatkowych, które możemy wykonać we własnym zakresie i na własny koszt, istnieje długa lista tych, które dziecko lub osoba dorosła powinna otrzymać. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia: „Kto pomimo zastosowania środków egzekucji administracyjnej, nie poddaje się obowiązkowemu szczepieniu ochronnemu przeciwko gruźlicy lub innej chorobie zakaźnej albo obowiązkowemu badaniu stanu zdrowia, mającemu na celu wykrycie lub leczenie gruźlicy, choroby wenerycznej lub innej choroby zakaźnej,
podlega karze grzywny do 1.500 złotych albo karze nagany”. Rozporządzenie stwierdza także, że: „tej samej karze podlega, kto, sprawując pieczę nad osobą małoletnią lub bezradną, pomimo zastosowania środków egzekucji administracyjnej, nie poddaje jej określonemu w § 1 szczepieniu ochronnemu lub badaniu”.

szczepionkaUchylanie się od ustawowego obowiązku może mieć miejsce tylko wtedy, jeśli stan zdrowia pacjenta mającego poddać się szczepieniu nie pozwala na ten zabieg. Ta furtka wykorzystywana jest często przez  osoby nie chcące aplikować szczepionki sobie lub dziecku. Prywatna wizyta u lekarza i wynajdywanie rozmaitych dolegliwości pozwala odłożyć w czasie termin zastrzyku.

Przeciwnicy szczepionek wskazują, że na szkodliwe działanie tych preparatów najbardziej narażony jest młody organizm. Dlatego też starają się oni jeśli nie całkowicie uniknąć, to odwlec ten zabieg w czasie.

Całkowita negacja szczepionek nie wydaje się być może dobrym pomysłem. Jednak na pewno nie warto także bezkrytycznie przyjmować proponowanej listy tych zabiegów. Mają one zbyt duży wpływ na zdrowie, żeby je aplikować bez zastanowienia.
W batalii o szczepionki każda strona pilnuje swoich interesów: i służba ochrony zdrowia, która często stawia na rozwiązania tanie i wygodniejsze administracyjnie a nie korzystne dla pacjentów, i firmy farmaceutyczne, którym zależy przede wszystkim na zysku. My także powinniśmy bronić tego, co najcenniejsze: zdrowia. Dlatego każdą decyzję o szczepieniu musimy dokładnie rozważyć.

SKOMENTUJ ARTYKUŁ

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *